Gromadkarze

W roku 1971, poszukując śladów mazurskiej kultury ludowej, znalazłem się we wsi Zdory. Od mieszkańców wsi dowiedziałem się, że najstarszą mieszkankę Annę Duddę zabrano do domu starców, a dom po niej "świeci pustkami". Postanowiłem przeszukać jego pomieszczenia i stojące obok zabudowania. Ku mojemu zdziwieniu ujrzałem pod okapem kuchennym wiszące na sznurkach kalendarze królewsko-pruskie dla ewangelików, redagowane przez Otto Gersa i Paula Hensela, superintendenta z Pisza, a wśród nich "Kalendarz dla Mazurów" na rok 1933 drukowany w Szczytnie nakładem "Gazety Olsztyńskiej. Na strychu domu natknąłem się na zeszyt zapisany kazaniami pogrzebowymi. Były to rękopisy nieżyjących Wilhelma i Augusta Duddów.

Po wielu latach okazało się, że są to rękopisy dotyczące ruchu społeczno-religijnego, który powstał na początku dziewiętnastego wieku i później przyjął nazwę "gromadkarstwo". To właśnie skłoniło mnie do przyjrzenia się temu zagadnieniu, szczególnie dlatego, że ruch ten istniał również w powiecie piskim.

Po wojnach napoleońskich , kiedy zaczął się budzić duch narodowy w całej Europie, Mazurzy również szukali swej tożsamości, głownie w utrzymaniu języka polskiego, zwyczajach i obrzędach ludowych przyniesionych z Mazowsza przez ich dziadów i ojców. Kiedy upadła napoleońska Francja, Fryderyk Wilhelm III (1747-1840), wzorując się na królach Anglii i carach Rosji, ogłosił w 1817 roku tzw. unię kościelną, przyjmując zwierzchnictwo nad kościołem ewangelickim w całym wówczas królestwie pruskim. Chociaż głównym celem Kościoła unijnego było wzmocnienie władzy króla i uzależnienie feudalne chłopów od możnych, to również niemiecki Kościół narodowy (bo tak trzeba go nazwać) podjął się roli germanizatora osiadłej od wieków w Prusach Wschodnich ludności pochodzenia polskiego i litewskiego. Na całym obszarze zaczęto rugować język polski ze zborów ewangelickich i szkół, które wtedy podlegały władzom kościelnym. W miejsce opornych pastorów, którzy nie chcieli uczyć po niemiecku, albo w ogóle nie znali języka niemieckiego, zaczęto sprowadzać z głębi Niemiec takich, którzy nie znali języka polskiego. Wprowadzanie na siłę języka niemieckiego w zborach i szkołach, gdzie dotychczas panował język polski, wzbudziło wśród Mazurów oburzenie i przeciwdziałanie. Ludność Mazurska, szczególnie na wsiach, zaczęła się organizować w "gromadki" (stąd później nazwa ruchu - gromadkarze).

Uboga ludność mazurska przybywała do zborów wcześniej, przed rozpoczęciem mszy przez pastora. Będąc w zborze modliła się i śpiewała pieśni w języku polskim. Młodym pastorom - germanizatorom to się nie podobało, zabraniali śpiewów i zbyt wczesnego gromadzenia się w świątyni. Emilia Sukertowa-Biedrawina w swojej książce "Karty z dziejów Mazur" podaje, że: "taki przybysz cudzoziemiec nie dbał o parafian, nie świecił przykładem, czyny jego przeczyły słowom wygłaszanym z kazalnicy, zbywał nabożeństwa byle jak. To wszystko spowodowało żal i rozgoryczenie".

Hugo Barge i Kazimierz Jaroszyk w swojej książce "Walka o Mazowsze Pruskie" piszą między innymi: "Kandydaci do stanu duchowego, przeważnie Niemcy, dopiero na wszechnicy uczą się języka polskiego. Nauka ta nie jest dla nich nauką, ale wyszydzaniem języka polskiego. Po trzyletnich studiach kandydat dostaje parafię i zaczyna odczytywać kazania z książki. Gdyby jeszcze umiał dobrze czytać, to lud gromadziłby się w kościołach, ale gdy nie umie dobrze wymawiać słów, wygłaszać zdań, ksiądz mazurski wywołuje na ustach swoich zborowników uśmiech pogardy i politowania". Trzeba przy tym dodać, że niemiecka hierarchia kościelna takich pastorów celowo kształciła, żeby zohydzić język polski wśród Mazurów, a ci, którzy dobrze nim władali, używali go do celów germanizacyjnych. Pastorów, którzy dobrze służyli Mazurom i przeciwstawiali się germanizacji, prześladowano. Pastora z Pisza, Wilhelma Tyszkę, jeszcze przed powstaniem gromadkarstwa dwukrotnie więziono, a później ogłoszono obłąkanym tylko dlatego, że sprzeciwił się wprowadzeniu języka niemieckiego o swego zboru. Jeden ze znawców duszy i religijności Mazurów - cytuję dalej za E.Sukertową-Biedrawiną - duszpasterz Polak, pracujący w Giżycku, tak ją charakteryzuje: "Religijność Mazura bardzo różni się od religijności innych wyznań. Mazur nie patrzy na błahostki, na rzeczy zewnętrzne, powierzchowne - idzie mu o sprawy duchowe. Religia to religia jego ducha. Mazurzy modlą się i śpiewają bez świec, bez złota, bez organów. Jeżeli śpiewają nie czynią tego dla przyjemnej nuty, ani dla rozweselenia uszu, ale ku zbawieniu serc".

Mazur był tak religijny - podaje z własnej obserwacji znanych mi starych Mazurów - że modlił się w każdej wolnej chwili. Paulina Stasik, którą często odwiedzałem w Rostkach, trzymała Biblię i kancjonał pod poduszką. Inna Mazurka, Helena Gutowska z Orzysza, spodziewając się śmierci, wcześniej sprawiła sobie trumnę i w niej przetrzymywała kancjonał. Kiedy zmarła w roku 1955, zabrała go ze sobą na "tamten świat". Inny Mazur, którego również osobiście znałem, czytał Biblię w czasie pasienia krów. Najczęściej kancjonały i biblie drukowane w języku polskim pozwoliły Mazurom zachować mowę polską aż do drugiej wojny światowej.

Jęrzej Giertych, urzędnik konsulatu RP w Olsztynie w latach 1931-1932, który miał możność przyjrzenia się życiu i nastrojom Mazurów tak charakteryzował ich psychikę: "Pod powierzchnią życia religijnego (...), na której króluje urzędowy pruski kościół - płynie nurt zmącony, burzliwy zestarzałych wątpliwości i niechęci religijnych, nadający zbiorowej psychice mazurskiej wyraz niepokoju, niezadowolenia i rozterki. Gdyby chcieć określić, co rządzi najgłębszymi pokładami uczuć i marzeń mazurskiego ludu, należałoby wymienić nie kościół ewangelicko-unijny czy ewangelicko-luterski, ale jakiś dziwny ferment duchowy, nie zawsze znajdujący zewnętrzny wyraz organizacyjny, a złożony zarówno z namiętnej i gorliwej dążności do odnalezienia wiekuistej Prawdy" i dalej podaje: "Najbardziej dobitny wyraz znajduje ten ferment w mazurskim ruchu sekcjarskim, toteż bodaj czy nie należałoby wyraźnie sekcjarstwo uznać za najbardziej wierne zwierciadło psychiki mazurskiej".

Nie zgodziłbym się z taką oceną Mazurów. Pewnie J. Giertych tak naprawdę nie wszedł w głąb duszy mazurskiej, kiedy nazywa to sekciarstwem i fermentem. Moim zdaniem był to prawdziwy ruch społeczno-religijny, który uparcie dążył do zachowania mowy polskiej na Mazurach i przeciwdziałania germanizacji biednej ludności. Ponownie powołam się na E.Sukertową-Biedrawinę, która pisze w artykule "Zagadnienie gromadkarstwa na Mazurach", że "lud mazurski, zaszyty w puszczach leśnych, wśród moczarów, nad tajemniczymi rozlewnymi jeziorami, odczuwał potrzebę kontemplacji, wiarę jego, bardziej może rozwiniętą niż gdzie indziej, cechowała egzaltacja i gorliwość często przesadna w praktykach religijnych".

Na Mazury nie docierały pisma świeckie ani z Polski, która była wówczas pod zaborami, ani nie drukowano jej w języku polskim w Prusach Wschodnich. Lud mazurski karmiono jedynie Biblią i kancjonałami, zaś nieliczne czasopisma, co prawda w języku polskim, miały prawie wyłącznie charakter germanizacyjny.

Na czym więc polegało gromadkarstwo? Ano na tym, że na skutek nasilającej się germanizacji część ludu mazurskiego opuściła zbory ewangelickie i zaczęła skupiać się w gromadki w poszczególnych miejscowościach. Gromadzono się najczęściej w największych pomieszczeniach we wsi, a kiedy takiego nie było, przenoszono się do innej wsi, gdzie lokal był dostatecznie duży. Należy zauważyć, że gromadkarze niezupełnie opuścili zbory, korzystali z nich ze względów formalnych, kiedy trzeba było ochrzcić dziecko albo zawrzeć małżeństwo. Na czele gromadki stał kaznodzieja ludowy, najczęściej miejscowy chłop, umiejący czytać i pisać po polsku - taki, który miał dar przemawiania i przekonywania, umiał głosić kazania i interpretować ewangelię. Od kaznodziei nie wymagano studiów teologicznych. Uważano, że "religia pastorów" jest pozbawiona wszelkiej żywotności, a pierwsi kaznodzieje - apostołowie też uniwersytetów nie kończyli, byli tylko rybakami i pastuchami.

Gromadkarze na zewnątrz odróżniali się od innych ubiorami. Kobiety porzuciły barwne stroje ludowe na rzecz czarnych, mężczyźni też ubierali się w czarne surduty, a zamiast krawatów wiązali chusteczki.

Celem ruchu gromadkarskiego, poza sprawami czysto religijnymi, była opieka nad chorymi i ubogimi, powstrzymywanie się od picia alkoholu, palenia tytoniu, unikanie tańców i wszelkich zabaw. W późniejszym czasie zaczęto dbać o czystość w zagrodzie, sadzić kwiatki w ogródkach, uczyć prawidłowej uprawy roli, rozwijać sadownictwo, pszczelarstwo itp. Słowem, to wszystko co przynosiło pożytek chłopu. W tym celu Antoni Gąsiorowski, wydawał w swojej drukarni w Piszu miesięcznik "Zaradny Gospodarz Wiejski" a podtytułem "Pismo miesięczne dla ludu, poświęcone rolnictwu, przemysłowi i nauce" oraz książkę o skutkach alkoholizmu pt. "Gorzałka kwaternica piekielna".

Chłop z Łysoń (późniejszy mieszkaniec Sulim, gm. Biała Piska), Wilhelm Michalczyk, gromadkarz, korespondent "Gazety Łęckiej" wydaje w Piszu własnym kosztem w drukarni A. Gąsiorowskiego (1854 r.) "Ewangelię Nikodema". Książka ta była w owych czasach bestsellerem na Mazurach. Do roku 1874 sam Gąsiorowski drukował ją pięć razy, a następnych sześć wydań Salewski w Ostródzie. Na książkę składały się różne opowieści, zdarzenia i nabożne pieśni, które, jak głosi tytuł, Michalczyk "zebrał z różnych ksiąg starożytnych". Zawarł w niej interesującą biografię Chrystusa, przeplataną pieśniami religijnymi przez siebie ułożonymi. Znalazła się tu także osiemnastozwrotkowa "Pieśń o tamtejszych latach biednych" pióra Michalczyka, która oddzielnie została wydana w drukarnii Gąsiorowskiego. Przytaczam dwie interesujące zwrotki tej pieśni:

 ...
 O biednych latach, jakie dziś nastały,
 Przodkowie nasi takowych nie znali;
 Biedy, uciski, głody, wielkie trwogi,
 Zgoła zagubion lud biedny, ubogi.
...
Jam tę pioseneczkę sam wydykterował, 
Z biedy, ucisku, nędzy-m skomponował,
Na końcu proszę was, byście czytali
Tę książkę pilnie, tak wielcy, jak mali.

Jan Bądzio, działacz ruchu gromadkarskiego w powiecie piskim, gospodarz z Małych Szczech, wspiera gromadkarzy publikacją pt. "Czytania nabożne ku chwale Boga" z podtytułem "Książka dla ludu". Drukuje ją za własne pieniądze w drukarni A. Gąsiorowskiego w 1852 r. W wydawnictwie tym znalazła się m.in. "Pieśń plonowa" Gustawa Gizewiusza.

Do gromadkarzy przyłączyła się również Anna Dudda ze wsi Niedźwiedzie położonej niedaleko Pisza, drukując swoje utwory religijne i umoralniające w różnych kalendarzach i gazetach polskojęzycznych wychodzących na Mazurach.

Ruch gromadkarski wspierało wielu poetów ludowych z powiatu piskiego, drukując swoje utwory w różnych wydawnictwach. Między innymi należeli do nich: Frycz Olszewski z Rożyńska, który publikował wiersze i artykuły z życia społecznego Mazurów w "Przyjacielu Ludu Łeckim" oraz w kalendarzach wydawanych przez Marcina Gerssa. Utwory jego, pisane wyłącznie po polsku, mają charakter religijno-moralizatorski. W 1842 roku "Przyjaciel Ludu Łecki" opublikował jego utwór balladowy "Pieśń o zamordowaniu trojga dziatek w mieście Jańsborku 16 maja 1830 roku przez ich własną markę". Olszewski był jednym z pierwszych poetów ludowych nie tylko na Mazurach, ale i w Polsce, tak przynajmniej twierdzą biografowie mazurscy.

Jan Donder, ludowy działacz mazurski i poeta, współpracował z J. Sembrzyckim i M. Gerssem, drukując w ich wydawnictwach wiersze i korespondencje w języku polskim. Była to twórczość nawiązująca do folkloru i doświadczeń autora. Prowadził on w Rożyńsku bibliotekę polską Towarzystwa Czytelni Ludowych. Jego brat Samuel z tej wsi był również działaczem TCL i płodnym poetą ludowym. Swoją korespondencję i utwory poetyckie publikowała w "Mazurze" ostródzkim i szczecieńskim, a także w "Gazecie Łeckiej".

Warto również przypomnieć postacie Adolfa Dzierau z Rożyńska, Grzywacza z Białej Piskiej, Marcina Jebramczyka z Rożyńska, Fryca Kalisza, również z Rożyńska i Amelię Lubiemecką ze wsi Szkoda koło Białej Piskiej.

Wszyscy oni podtrzymywali język polski przez swoją twórczość poetycką bądź uczestniczenie w ruchu społecznym swego środowiska. Dzięki nim mowa polska zachowała się na Mazurach aż do drugiej wojny światowej.

Ruch gromadkarski był nie tylko świadectwem przywiązania do ojczystej mowy, ale cennym dokumentem polskości regionu mazurskiego. Nie spełniło się pogardliwe powiedzenie - "Gdzie kończy się kultura, tam napotkasz Mazura", to założenia ruchu gromadkarskiego przyczyniły się w znacznym stopniu do polepszenia bytu materialnego i ogólnego oświecenia biedoty wiejskiej. Ruch gromadkarski miał wyłącznie charakter ludowy, przeciwstawiał się obcej kulturze niemieckiej i zachował swoiste zwyczaje kulturowe.

W zakończeniu chciałbym dodać, że po drugiej wojnie światowej definitywnie skończył się problem mazurski. Polska Ludowa, a szczególnie jej władze terenowe, na siłę próbowała repolonizować miejscową ludność. Opornych, którzy nie przyjęli obywatelstwa polskiego, wysiedlono do Niemiec (za Odrę). Ludność polska osiadła na Mazurach po 1945 roku, miała do Mazurów często również stosunek dwuznaczny i negatywny. Zdarzały się rabunki, gwałty, wyzwiska na co dzień. Mazurzy masowo po roku 1956 i 1970 wyjeżdżali do Niemiec, a nieliczni pozostali po roku 1990 zapisali się do mniejszości niemieckiej. Dzisiaj nie ma już problemu mazurskiego, pozostała tylko po nich nazwa ziemi, na której mieszkali - Mazury. Czy jest to problem? Pozostawiam do dyskusji i oceny tych, których ten problem interesuje.

Mieczysław Kulęgowski


Bibliografia:
Powrót