foto1Wypieranie Niemców przez Armię Czerwoną z Pałuk następowało bez większych zniszczeń, a walki ograniczały się do niewielkich potyczek zbrojnych. 21-22 stycznia 1945 r.

Rosjanie praktycznie bez żadnych walk zajęli opuszczone wcześniej w dużym pośpiechu takie miejscowości jak Gąsawa, Rogowo, Mogilno czy Żnin. Ich wkroczenie było poprzedzone przymusową ewakuacją niemieckiej ludności cywilnej (miejscowych Niemców, jak i przesiedleńców), która została ogłoszona w ostatniej chwili, tuż przed wkroczeniem Rosjan.

Dwa-trzy dni wcześniej przez Ryszewo przetoczyła się fala uchodźców niemieckich, uciekających w pośpiechu przed zbliżającym się frontem, w czasie mrozów sięgających do 30°C. Przypadki zamarznięć nie należały wtedy do rzadkości, co jeszcze bardziej potęgowało tragizm tamtych dni. Jednej z mieszkanek Ryszewa na długie lata utkwiły w pamięci skrzypiące na siarczystym mrozie wozy uciekinierów.

Ludność niemiecka z terenów wiejskich ewakuowała się najczęściej wozami konnymi (odpowiednio do tego celu przygotowanymi), z których formułowano kolumny ewakuacyjne, podążające wszelkimi możliwymi drogami w kierunku zachodnim ? jak najdalej od zbliżającego się frontu. Ewakuacja nie objęła ludności polskiej, która i tak wolała przyjąć postawę wyczekującą. Niekiedy kolumny uciekinierów, podążające dzień i noc, mieszały się z transportami wojskowymi, co dodatkowo powiększało chaos na drogach. Za sprawą prof. Hieronima Rybickiego (historyka ze Słupska, urodzonego w 1925 r. w Cegielni) znany jest szczegółowy opis przygotowań do ewakuacji i następnie ucieczki w głąb Niemiec rodziny Paula Schulza z Gościeszyna.

21 stycznia w godzinach popołudniowych do Ryszewa od strony Mogilna wjechało kilku Rosjan pojazdem opancerzonym, którzy stanowili czołówkę (tzw. szpicę) nacierającego oddziału. Prawdopodobnie był to pojedynczy patrol wysłany na zwiad. Na chwilę zatrzymali się pośrodku wsi, zapewne dopytując się o obecność Niemców, poczym pojechali w kierunku Rogowa.

Z relacji naocznych świadków czy zapisów pochodzących ze stycznia 1945 r. wynika, że żołnierze Armii Czerwonej wkraczający do poszczególnych miejscowości Pałuk byli początkowo witani owacyjnie i gorąco przez miejscową ludność. I taki obraz z powodów ideologicznych był też utrwalany przez następne dziesięciolecia w zbiorowej pamięci. W miarę zdyscyplinowane były pierwsze oddziały frontowe, które szybko parły do przodu. Znacznie gorzej było z kolejnymi jednostkami, które kilka dni później obsadzały przejęty po Niemcach teren. Żołnierze radzieccy w pamięci mieszkańców Ryszewa i innych okolicznych miejscowości zapadli zdecydowanie negatywnie. A najgorzej zapisały się grupki maruderów czy dezerterów z Armii Czerwonej, którzy najczęściej dopuszczali się plądrowania opuszczonych domostw i gospodarstw (np. na Różej Górze), grabieży i rozbojów na miejscowej ludności, a nawet gwałtów. Rosjanie szukali przede wszystkim alkoholu, ale nie gardzili też drobnymi przedmiotami przedstawiającymi jakąkolwiek wartość materialną (np. zegarkami) Przedmiotem pożądania był nawet rower, na którym chcieli zdobywać ... Berlin! Z relacji ustnych mieszkańców wynika, że w styczniu 1945 r. Rosjanie dopuścili się co najmniej trzech gwałtów na kobietach z Ryszewa. Tak więc w wymiarze lokalnym oswobodzenie przez czerwonoarmistów miało niekiedy tragiczne, traumatyczne następstwa.

Jeszcze w trakcie działań zbrojnych za postępującą Armią Czerwoną tworzono na obszarach przyfrontowych radzieckie komendantury wojenne (m.in. w Rogowie i Żninie). Ich zadaniem było zabezpieczenie zaplecza walczącym jednostkom, ochrona systemu łączności, wykonywanie funkcji administracji cywilnej, mianowanie rosyjskich wojskowych komendantami np. na poczcie, aprowizacja i przejmowanie mienia poniemieckiego. Wspólnie z formacjami NKWD komendantury wojenne sprawowały nadzór jeńcami i ludnością cywilną. Komendantury wojenne funkcjonowały najczęściej do chwili przekazania władzy administracji polskiej.

Niemym świadkiem świetności dawnego siedliska rodziny Stefanowskich w Zalesiu jest ponad stuletni kasztanowiec (fot. L. Chełmińska, 2011 r.).
Niemym świadkiem świetności dawnego siedliska rodziny Stefanowskich w Zalesiu jest ponad stuletni kasztanowiec (fot. L. Chełmińska, 2011 r.).
W tym miejscu ukryli się Wojtczakowie pod koniec stycznia 1945 r. przed Niemcami (fot. L. Chełmińska, 2011 r.).

Po przejściu frontu na polach pod Gościeszynem znaleziono kilku martwych żołnierzy Wehrmachtu, ubranych w białe kombinezony ochronne, o których pisze w swoich wspomnieniach o Gołąbkach Eugeniusz Rychlicki. Prawdopodobnie byli to rozproszeni żołnierze, uciekający przed rosyjskimi czołgami, którym w Gościeszynie (wtenczas jeszcze w Godesbergu) wyznaczono miejsce zgrupowania. Jednym ze ściganych żołnierzy był Mathias Schenk - saper szturmowy, który tak wspominał po latach dramatyczny pościg pod Gościeszynem: "Wyrzuciliśmy prawie wszystką broń. Pasy, hełmy. Kilku miało rany, które próbowali ukryć, żeby ich koledzy nie zostawili. Iwany tropiły w śniegu nasze ślady. Odcięli nam drogę do lasu. Uciekliśmy na środek zamarzniętego jeziora (prawdopodobnie jezioro Łomno lub Przedwieśnia - rwp). Nie weszli za nami na lód, ale czołg strzelał w jezioro. Kolega zaczął odmawiać "Ojcze nasz", mówił coraz ciszej, aż zamilkł. Umarł. Kiedy chmury zasłonił księżyc, podpełzliśmy do brzegu. Rosjanie palili papierosy, czołgaliśmy się między posterunkami. Ukryliśmy się w lesie, ale w południe czołg znowu jechał naszym śladem. Nie miałem już sił, położyłem się w rowie na skraju lasu. Na mundurze miałem biały kombinezon ochronny, podobne nosili Rosjanie. Znaleźli mnie polscy chłopi. "Rusek" - zapytali. - "Niemiec" - kiwnąłem głową. Wtedy ten najwyższy powiedział po niemiecku: "Biedny chłopcze, jesteś głodny?". Zaciągnęli mnie do domu. Bałem się. "Polacy są przebiegli, podstępni i fałszywi" - uczyli mnie w wojsku. Kiedy do kuchni weszła dziewczyna z dużym nożem, myślałem, że mnie zarżną. Rozcięła mi buty, bo nie mogli ich zdjąć. Miałem złamaną nogę, rękę i liczne odmrożenia. Dali ciepłego mleka. Tak trafiłem do braci Brzewińskich z Ochodzy (już nie żyją). Na starszego, Ignacego, mówiłem "ojciec", a na Wincentego - "wuj". Na mnie wołali Mateusz. Ukrywali mnie w stajni z trzema końmi, Mucką, Gniadym i Murzynem. W mroźne noce spałem nad parownikiem do ziemniaków. Rosjanom, którzy zaglądali do wsi, Brzewińscy powiedzieli, że jestem ciężko chorym synem, a chorych Rosjanie omijali z daleka. Polskim władzom wmówili, że już pół roku się u nich ukrywam, bo zdezerterowałem z Wehrmachtu. Dlaczego mnie uratowali? Nigdy się nie dowiedziałem. Chyba z litości; wyglądałem jak pobity dzieciak. Kiedyś mi powiedzieli, że przez czarny różaniec, który znaleźli na piersi, jak zdzierali ze mnie mundur"1 .

Jest to chyba jedyny znany przypadek, rzecz można, cudownego ocalenia niemieckiego żołnierza na Pałukach przed nienawiścią i żądzą odwetu ze strony Rosjan.

Inne zdarzenie miało miejsce w Zalesiu. Między 22 a 30 stycznia 1945 r., w nocy, kiedy wszyscy spali do domu rodziny Wojtczaków, położonym nieco na uboczu (na kolonii), wtargnęło czterech żołnierzy niemieckich. Na domowników padł strach i przerażenie. Na początku żołnierze byli agresywni, chcieli pić i jeść. Po spełnieniu ich żądań, kiedy z przemęczenia zasnęli, domownikom udało się nad ranem niespostrzeżenie, po kolei, wymknąć z domu. Uciekli przez pole do sąsiedniego gospodarstwa należącego do rodziny Konrada Stefanowskiego, położonego w odległości kilkuset metrów. Niemcy w gospodarstwie byli trzy dni. W tym czasie ktoś powiadomił o zdarzeniu w Zalesiu Rosjan stacjonujących w Rogowie. W nocy otoczyli oni dom i doszło do wymiany ognia. W strzelaninie ranny został jeden z Rosjan. Po tym zdarzeniu Rosjanie wrzucili do domu granat. Ponieważ dom był kryty strzechą - szybko spłonął. Noc wtedy była bardzo mroźna i jasna z powodu świecącego księżyca, a mimo to mieszkańcy z pobliskich gospodarstw nie zauważyli nikogo uciekającego. Żołnierzom niemieckim udało się jednak niespostrzeżenie wyrwać z okrążenia, bowiem w zgliszczach nie znaleziono ich ciał. Rannego żołnierza rosyjskiego załadowano na wóz, ale prawdopodobnie już pod Rogowem zmarł.

Żołnierze niemieccy prawdopodobnie zdołali wymknąć się z okrążenia w kierunku zachodnim, do tzw. "Lasu Królewskiego", należącego obecnie do Nadleśnictwa Gniezno. Być może byli to żołnierze należący do tego samego oddziału co M. Schenk

Zupełnie inaczej zdarzenie to opisuje Marian Idziak - wówczas mieszkaniec Rogowa, który wkrótce po wojnie zamieszkał na Dolnym Śląsku: "Pewnego dnia do Rogowa przybył mieszkaniec miejscowości wiejskiej Zalesie odległej o 5 kilometrów z wiadomością że pod lasem u gospodarza polskiego zatrzymało się około 40 SS-manów, którzy sterroryzowali gospodarza i nie pozwalają nikomu z domowników oddalić się od domu. Komitet S.O. przeprowadził nabór ochotników do zlikwidowania tej bandy, organizując wyprawę do Zalesia. Okazało się, że z kwaterujących radzieckich żołnierzy przyłączyło się 15 żołnierzy i jeden oficer, który objął dowództwo wyprawy. Na miejscu w Zalesiu doszło do potężnej wymiany ognia z użyciem przez SS-owców moździerzy, w wyniku czego dwóch radzieckich żołnierzy zostało ciężko rannych, jeden w płuco, który w powrotnej drodze zmarł, drugi w miednicę. Po odstąpieniu od działań bojowych w Zalesiu dowódcy radzieccy wycofali cywilów, wysyłając cztery czołgi, które w drodze na front zatrzymały się w Rogowie w celu odpoczynku ich załóg i zabierając na nie cztery drużyny wojska - żołnierzy ruszyli ponownie do Zalesia. Na miejscu okazało się, że hitlerowcy zbiegli do lasów "Królewskich" zabierając gospodarzowi polskiemu bardzo dużo żywności, chleba, wędlin, drobiu itp., i nie było możliwości ścigania ich tymi pojazdami w gęstym lesie. Rosjanie zażądali wydania im dziewięciu Ślązaków pracujących u Grześkowiaka w ogrodnictwie w celu dokonania zemsty. Wszyscy członkowie Komitetu SO byli przeciwni wydaniu Rosjanom swoich jeńców, tylko komendant Madaj wyraził zgodę i mimo protestu Klemensa i Grześkowiaka wydał ich. Rosjanie zaprowadzili ich do schronu pod Bankiem Rolnym i tam rozstrzelali2 i natychmiast opuścili miasto udając się w kierunku toczącego się frontu wojennego"3.

Swój opis potyczki pod Zalesiem opierałem na ustnych relacjach trzech niezależnych od siebie osób - mieszkańców Ryszewa i Zalesia, w tym Henryka Draheima - wówczas 12-letniego chłopca, przekazaną mi przez jego córkę. Są one co do głównego wątku niemal identyczne, przez co uwiarygodniają pierwszą wersję. Poza tym mało prawdopodobne wydaje się, aby była to formacja SS (SS - Schutzstaffel, czyli eskadra ochronna - paramilitarna i początkowo elitarna niemiecka formacja nazistowska, podległa partii NSDAP) i na dodatek licząca aż 40 członków(?!). W tej sytuacji konieczne byłoby zweryfikowanie obu wersji opisu zdarzenia w oparciu o materiały źródłowe, o ile takowe zachowały się w archiwach.

Inne incydenty z udziałem żołnierzy Armii Czerwonej

  • Zabójstwo Niemca o polskobrzmiącym nazwisku Brydzewicz (albo Rydzewicz), który w czasie wojny zajął w Ryszewie gospodarstwo Nowaków "pod lasem". Został zastrzelony za chlewem.
  • Za tzw. chatą komorniczą (wkrótce po wojnie została rozebrana) nad Churzewem (nazwa bagna między Ryszewem a Gołąbkami), za gospodarstwem rodziny Drzewieckich czołg radziecki rozjechał przypadkowego Niemca (prawdopodobnie żołnierza), który na widok przejeżdżających Rosjan zaczął uciekać. Ponoć został pochowany na pobliskiej miedzy, w miejscu gdzie po wojnie wyrosła dzika grusza.
  • Na podwórzu siedliska, którego po wojnie właścicielami stała się rodzina Wesołowskich przez kilka dni po wkroczeniu Rosjan stała furmanka (osłonięta plandeką), należąca do niemieckich uciekinierów. Została ona rozbita przez żołnierzy radzieckich, a przewożonym na niej dobytkiem zainteresowali się pospołu i Rosjanie, i mieszkańcy wsi. Jeszcze długo po wojnie w niektórych domach można było zobaczyć np. serwety z wyhaftowanymi inskrypcjami typu "Guten Appetit".

Ryszard Wojciech Pawlicki

Autor będzie wdzięczny za każde dodatkowe informacje na temat opisywanych wydarzeń.

Przypisy:

1. W. Nowak, "Mój warszawski szał. Druga strona powstania", [w:] ?Gazeta Wyborcza" z 23 sierpnia 2004 r.

2. Zupełnie inne wersje tego zdarzenia przedstawiła Maria Warda na łamach lokalnego pisma "Pałuki". Por.: http://paluki.tygodnik.pl/artykuly/zobacz/2020/45/; z dnia 7 września 2011 r

3. M. Idziak, Wspomnienia ze straconej młodości, Pińsk 1984/1985, ss. 89. Por.: http://jbc.jelenia-gora.pl/dlibra/results?action=SearchAction&QI=7DE37407880AC90C3113EFB844EF2D87-1&isRemote=off&isExpandable=on&queryType=-4&search_attid1=15&search_value1=%22Marian+Idziak%22&dirids=30;

z dnia 7 września 2011 r.

Kontakt

Ryszard Wojciech Pawlicki

e-mail:

ryszard.w.pawlicki@neostrada.pl

galindia@poczta.fm

 

Wizyt:

Dziś 39

Wczoraj 51

Tydzień 286

Miesiąc 3303

Ogółem 209569

Kubik-Rubik Joomla! Extensions